Chłopiec zasnął, przytulając owczarka, nie zdając sobie sprawy, czym to się skończy. Rano rodzice zobaczyli coś, od czego niemal osiwieli.

— Anton, ostrożnie, nie przyciskaj Bajkała — głos Stasa zabrzmiał ostrzej, niż zamierzał.

Trzyletni chłopiec nie zareagował. Przytulił się mocniej do ogromnego owczarka niemieckiego, wtulając twarz w jego gęstą sierść. Szare piżamowe spodnie w żółte autka zsunęły się na kolanach, a drobne rączki kurczowo trzymały psu szyję.

Bajkał się nie poruszył. Tylko czubek ogona rytmicznie uderzał w kanapę — spokojnie, pewnie, jakby właśnie tutaj, w dziecięcych ramionach, było mu najcieplej na świecie.

— Znowu to samo… — westchnął zmęczony Stas, pocierając skronie.

Z kuchni wyszła Ira. Włosy miała zebrane w niedbały kok, a pod oczami ciemne cienie od braku snu.

— Krzykiem nic nie zdziałasz — powiedziała cicho. — Tylko go przestraszysz.

— Powinien spać w łóżku, Iro. A nie przyklejony do psa — rzucił zirytowany Stas.

— Może łóżko jest dla niego puste bez Bajkała — odpowiedziała. — I bez mnie też.

Stas spojrzał na żonę, ale nie odparł nic.

Salon przypominał pole bitwy — zabawki pod stołem, brudne naczynia, rachunki i listy na podłokietniku kanapy. Ira podniosła jeden z kopert, zmarszczyła brwi i odłożyła z powrotem.

— Antosiu, chodź do łóżeczka — spróbował łagodnie powiedzieć Stas.

— Nie — mruknął chłopiec w sierść psa. — Ja z Bajkałem.

Ira usiadła obok i delikatnie dotknęła jego ramienia.

— Kochanie, tata ma rację. Niech Bajkał leży obok, a ty śpij w łóżku.

— Nie! Mama mówiła, że z Bajkałem też! — krzyknął Antoś, ściskając psa jeszcze mocniej.

Bajkał nie drgnął. Jedynie przymknął oczy — jakby się zgadzał.

— Rozpieściłaś go — powiedział ostro Stas. — Powinien przyzwyczajać się do nas, a nie do psa.

— Nie mów tak! — wybuchła Ira. — Gdyby nie Bajkał, on w ogóle by nie spał! Nie widzisz, że trzyma się go jak ostatniego, co mu zostało po matce?

Powietrze zgęstniało. Stas odwrócił wzrok i wysyczał:

— Ty nie jesteś matką, Bajkał.

Pies cicho westchnął i polizał chłopca w czoło.

Tak mijały dni i noce — pełne kłótni, zmęczenia i niezmiennego „Śpię z Bajkałem”.

— Pięć minut i spać, dobrze? — prosiła zmęczona Ira.

— Mama mówiła: pilnuj Bajkała — odpowiedział Antoś.

Te słowa przecięły ciszę jak nóż. Ira pobladła, a Stas spuścił głowę.

— Niech będzie — mruknął, trzaskając drzwiami sypialni.

Później, w ciemności, wyszeptał:

— On wybiera psa, Iro. Nie mnie.

— Może dlatego, że pies nigdy na niego nie krzyczy — odparła cicho.

Stas nie znalazł odpowiedzi.

Dwa tygodnie później nad miasto spadła ulewa. Wiatr wył w rurach, deszcz bił w szyby. W nocy Stas obudził się przez nienaturalną ciszę. Ani szmeru, ani oddechu, ani stukotu pazurów.

Zerwał się i pobiegł do salonu.

Antoś i Bajkał leżeli razem — jak zawsze. Chłopiec obejmował psa, przytulony do jego szyi. Ale ich piersi się nie poruszały.

— Antoś?.. — głos mu zadrżał.

Cisza.

— Iro! — krzyk odbił się echem po domu.

Żona wbiegła, pobladła jak ściana.

— Nie… Boże, nie!

Stas potrząsał chłopcem, potem psem. Bez skutku.

— Dzwoń po karetkę! — krzyknął. — On nie oddycha! I pies też!

Syreny rozdarły noc. Do domu wpadli ratownicy.

— Dziecko nieprzytomne! Prawdopodobnie zatrucie! Pies… też poszkodowany!

Antoś kurczowo trzymał się Bajkała, nawet nieprzytomny nie puszczał. Ręce trzeba było rozłączyć siłą.

— Maska! Szybko! — zawołał lekarz.

— Jest puls! Słaby, ale jest! Jedziemy!

— A pies?! — zawołał Stas.

Ratownik tylko pokręcił głową.

W szpitalu wszystko się wyjaśniło.

— Chłopiec ma silne zatrucie tlenkiem węgla — wyjaśnił lekarz. — Macie przecież piecyk gazowy obok kanapy, prawda?

Stas pobladł i skinął głową.

— Doszło do wycieku. Oboje się nawdychali. Wygląda na to, że pies położył się bliżej źródła i przejął większość gazu. W zasadzie zasłonił sobą dziecko.

Słowa uderzyły jak młot.

Bajkał zginął, ratując chłopca.

Później lekarz wyszedł i powiedział cicho:

— Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.

Ira zakryła twarz dłońmi. Stas podszedł do ciała Bajkała, zamknął mu oczy i wyszeptał:

— Kochał cię bardziej, niż ja potrafiłem. I teraz mój syn żyje dzięki niemu.

O świcie Antoś otworzył oczy.

— Gdzie Bajkał? — wychrypiał.

Ira usiadła przy łóżku.

— Uratował cię, kochanie. Był najdzielniejszy.

— Przyprowadź go… proszę.

Stas objął syna, ledwo powstrzymując łzy.

— Teraz jest w niebie, Antosiu. Ale zawsze będzie obok.

Płakali razem — za tego, który oddał życie bez wahania.

Minęły lata. Antoś dorósł, lecz na każdym jego rysunku była sylwetka psa.

Czasem, podczas burzy, spoglądał w kąt, gdzie kiedyś stała kanapa, i szeptał:

— Bajkał by się nie bał.

Stas trzymał stary obrożę w garażu. Czasem wyciągał ją w nocy i mówił szeptem:

— Dziękuję ci, przyjacielu.

Nowego psa nigdy już nie mieli. Nie dlatego, że nie chcieli — ale dlatego, że wiedzieli: Bajkała nie da się zastąpić.

Nie był tylko zwierzęciem. Był miłością, wiernością i dowodem, że serce psa bywa czystsze niż ludzkie.

A kiedy ktoś pytał Antosia, czemu nie ma zwierzaka, zawsze odpowiadał:
— Miałem najlepszego. Oddał za mnie życie. Innego nie potrzebuję.

Like this post? Please share to your friends: