Tego dnia na oddziale położniczym panował chaos. Zmiany stapiały się w jedno ciągłe dyżury, lekarze ledwo mieli czas złapać oddech. Doktor Artiom Ławrow, doświadczony położnik, właśnie wyszedł po skomplikowanej operacji, gdy z głośnika rozległo się:
— Sala szósta, pilne porody. Stan niestabilny.
Zmęczony przesunął dłonią po twarzy, założył nowy fartuch i pospieszył na blok porodowy. Zwykłe wezwanie, takich dziesiątki. Ale gdy tylko wszedł – świat zdawał się zatrzymać.
Na łóżku leżała ona, blada, w łzach.
Marina. Ta sama, która przez siedem lat była częścią jego życia, ta, z którą marzył o przyszłości – i ta, która pewnego dnia po prostu zniknęła, zostawiając jedynie krótką wiadomość: „Tak będzie lepiej”.
Teraz leżała przed nim, ściskając prześcieradło, starając się oddychać między skurczami.
— Ty?.. — wyszeptała, ledwie podnosząc głowę. — Artiom?..
Zamarł. Usta pobladły, lecz głos pozostał spokojny:
— Jestem twoim lekarzem. Wszystko będzie dobrze.