Mężczyzna uratował umierającą wilczycę z pułapki, kiedy ta już niczego się nie spodziewała. Rok później wróciła i dokonała cudu.

Las stał cichy, głuchy. Powietrze pachniało mchem i wilgotną ziemią.
Mężczyzna wracał do domu, gdy usłyszał dźwięk — skargliwy, rozdzierający duszę wycie.
Nie szczekanie psa. Nie krzyk dzikiego zwierzęcia. Coś pomiędzy bólem a błaganiem.

Podążył za głosem.
I stanął jak wryty.

W stalowych zębach pułapki łapała się wilczyca — wychudzona, wyczerpana, z krwią na łapie.
Jej oczy płonęły strachem i rozpaczą.
Obok, w trawie, były ślady małych łap. Niedawno miała młode. Gdzieś w gęstwinie, bez matki, jęczały głodne wilczki.

Mężczyzna rozumiał: podejście to ryzyko. Jeden fałszywy krok i bestia rzuci się.
Ale zostawić ją — oznaczało skazać całą rodzinę.

Usiadł na kucaka, wydechł…
i nagle wył.

Długo, przeciągle, tak jak kiedyś słyszał w radio — wilczo.
Las zamilkł.
A potem z krzaków wyłoniły się trzy malutkie wilczki.
Ledwo stały na łapach, a mimo to od razu popędziły do matki, skomląc żałośnie.

Mężczyzna został obok. Całą noc.
Dokładał gałęzi do ognia, by odstraszyć inne zwierzęta,
i obserwował, jak wilczyca, zmęczona, ale żywa, przytula młode do siebie.

O świcie zrobił to, czego bał się najbardziej — podszedł.
Powoli, krok za krokiem.
Wilczyca warczała, przyciskała się do ziemi, ale nie atakowała.
Wyciągnął rękę… i rozluźnił pułapkę.

Dźwięk metalu rozdzierający ciszę.
Wilczyca drgnęła — i, nie wierząc w wolność, ostrożnie wstała.
Stała chwilę, patrząc mu prosto w oczy,
a potem cicho odeszła w las. Wilczki — za nią.

Minął rok.

Zimą ten sam mężczyzna wracał z wioski do domu. Zapadał zmrok.
Śnieg skrzypiał pod nogami.
I nagle — trzask gałęzi, stłumione warczenie.
Niedźwiedź. Ogromny, zmierzwiony, głodny i wściekły.

Nie zdążył ani uciec, ani się schować — jedynie wspiął się na drzewo.
Niedźwiedź podążył za nim, pazury wgryzały się w pień.
Serce biło jak bęben. Ratunku nie było.

Wtedy — jakby z samej pamięci — znów wył.
Ten sam dźwięk.

Las odpowiedział.
Z ciemności wyłoniły się cienie. Cztery wilki.
Na czele — ona. Ta sama wilczyca.

Niedźwiedź się wycofał.
Warczące spojrzenie, walka wzrokiem — i bestia zniknęła w gęstwinie.
Wilczyca jeszcze chwilę stała pod drzewem, patrząc w górę.
Potem odwróciła się i odeszła, znikając w śniegu.

Mężczyzna zszedł na dół, oszołomiony, nie wierząc, że żyje.
I zrozumiał: w lesie nic nie zostaje zapomniane.

Pewnego dnia on uratował życie.
A rok później życie uratowało jego.

Like this post? Please share to your friends: