Nigdy nie pragnęłam niczego bardziej niż zostać matką, a po latach cierpienia i powtarzających się poronień moje modlitwy w końcu zostały wysłuchane, gdy urodziła się Stephanie. Przyszła na świat pełna życia, domagając się miłości i uwagi, a mój mąż John i ja cieszyliśmy się tym szczęściem, na które tak długo czekaliśmy. Jednak w najciemniejszych latach w głębokiej rozpaczy złożyłam obietnicę: jeśli Bóg obdarzy mnie dzieckiem, adoptuję też takie, które nie ma rodziny. Ta przysięga pozostała w moim sercu w milczeniu, jako znak nadziei zrodzonej z bólu, aż do dnia, kiedy dwa tygodnie po pierwszych urodzinach Stephanie przyjęliśmy Ruth do naszej rodziny.
Ruth różniła się od Stephanie w sposób, który stawał się coraz bardziej widoczny wraz z dorastaniem. Stephanie była pewna siebie, nieustraszona i naturalnie stanowcza; Ruth była ostrożna, obserwująca i spokojnie mierzyła swój świat. Kochałam obie równie mocno, lecz ich różnice wywoływały subtelne napięcia. To, co wydawało się zwykłą rywalizacją między rodzeństwem, często nosiło w sobie ukryte napięcie, którego nie potrafiłam dokładnie nazwać, a w okresie nastoletnim eskalowało w ostre kłótnie o uwagę, sprawiedliwość i tożsamość. Starałam się przeprowadzać je przez te chwile, lecz pod powierzchnią tliło się coś głębszego niż codzienne konflikty.

W noc przed balem Ruth napięcie to wybuchło. Powiedziała mi, że nie chce, abym była obecna na jej balu, i ujawniła zamiar odejścia po jego zakończeniu. Jej słowa uderzyły mnie w serce: Stephanie powiedziała jej, że została adoptowana tylko dlatego, że złożyłam obietnicę w rozpaczy, jakby miejsce Ruth w naszej rodzinie było rodzajem transakcji. Moje serce bolało, ale spokojnie wyjaśniłam prawdę – jak modlitwa powstała w chwili rozpaczy i że moja miłość do Ruth jest prawdziwa, zrodzona z momentu, w którym ją pierwszy raz trzymałam i pielęgnowałam, a nie z powodu spełnienia zobowiązania czy umowy.
Ruth słuchała, przetwarzała wyjaśnienia z mieszanką bólu i uporu, które towarzyszą jej w wieku siedemnastu lat. Poszła sama na bal i tej nocy nie wróciła, a John i ja spędziliśmy noc w oczekiwaniu i zmartwieniu. Gdy Stephanie przyznała, że wypaczyła moje słowa w kłótni, przytuliłam ją, gdy płakała, rozumiejąc, że nawet najlepsze intencje czasem są źle zrozumiane lub wykorzystane. Dni ciągnęły się wypełnione strachem i nadzieją, podczas gdy czekałam na powrót Ruth i odbudowanie więzi zaufania i miłości.

Czwartego dnia Ruth pojawiła się w drzwiach, zmęczona, ale zdeterminowana. Powiedziała mi, że nie chce być wynikiem żadnej obietnicy – po prostu chce być moją córką. Przytuliłam ją mocno i zapewniłam, że zawsze była kochana za to, kim jest, a nie za żadne przysięgi. W tym uścisku ból, nieporozumienia i lęki przeszłości rozpuściły się, pozostając jedynie więzi między matką a jej dwiema córkami, każda kochana na swój sposób, bezwarunkowo, gotowa ponownie rosnąć razem jako rodzina.